Rano Wojtas łowi 5 rybek, na wędkę kupioną w Irkucku.
Wychodzimy z całym dobytkiem o 12.00, już na początku mija nas dwóch Polaków - namioty i plecaki zostawili na dole. Od samego dołu przyplątał się do nas jakiś pies, zniknął gdzieś w połowie dzisiejszej drogi. Trasa okazała się trudna, pierwsze podejście i tabliczka informująca o pochyłości stoku około 55 stopni! I właściwie tak przez większą część dzisiejszej drogi - gdzieniegdzie teren sie wyrównuje by zaraz znów wznieść się ostro w górę. O godzinie 20.30 spotykamy wracających dwóch Polaków i "naszego" księdza Konrada. Podobno do krzyża oznaczającego połowę drogi mamy jeszcze pół godziny, jednak mówią, że tu jest lepsze miejsce na biwak. Całkowicie wymęczeni decydujemy się obozować tutaj - tajga przechodzi w kosodrzewinę, grań ma kilka metrów szerokości. Nie ma miejsca na rozbicie namiotów, robimy zadaszenie z plandeki. Całe żarcie zawieszamy kilkadziesiąt metrów dalej, żeby nie ściągnąć niedźwiedzi.
Noc okazuje się bardzo ciepła (nie "ciągnie" z Bajkału i nie czuć wilgoci). W zaśnięciu przeszkadzają komary.
Jesteśmy w lekkiej dupie. Przed nami kolejny dzień wchodzenia a każdy z nas ma około 0,5 litra wody w butelce. Na dole każdy miał butelkę 1,5 litrową + dwa bukłaki 5 litrowe na grupę. Wejście zaplanowaliśmy na jeden dzień, a tu niespodzianka.