W nocy nic nas nie odwiedziło, wychodzimy około 12.00. Szybko dochodzimy do krzyża, do którego przywiązany jest ... klucz francuski. Zbierają się ciemne chmury i zaczyna padać. Nie wiemy co robić - dziś musimy dojść do wody, na dole mamy cały Bajkał, a u góry podobno jest śnieg i jakieś źródełko (tylko czy tam dojdziemy?). Być spragnionym patrząc na Bajkał. Decydujemy się iść dalej. Niestety po kilkunastu minutach szlak/ścieżka znika. Musimy przedzierać się przez mokrą kosodrzewinę porastającą blokowisko skalne, z plecakami nie jest to łatwe. Kosodrzewina zanika i dalej podążamy skalistą granią. Na płaski jak deska szczyt wchodzimy około 20.00. Okazuje się, że cały wierzchołek to wielkie torfowisko. Duuużoo wooody.
Następnego dnia na szczycie spotkaliśmy ... psa który przyplątał się do nas na początku wędrówki. Wszedł prawdopodobnie z jakimiś turystami. Ciekawe ile razy był już na szczycie?
Na szlaku cały czas było wielu ludzi. Znikali po godzinie 17.00 czy 18.00 i oczywiście nikt nie był załadowany tak jak my. Dni spędzone na szczycie i kolejne w tajdze były jedynymi bez ludzi. Nie spodziewałem się takiego tłoku na Syberii.